[studia] Jaki kierunek, jaka specjalność? O co zapytać przy wyborze studiów, żeby nie było niespodzianek.
Uczelnia wybrana? Kierunek wybrany? Egzamin zdany, student przyjęty? To nie koniec decydowania o ścieżce kształcenia. Myślę, że należę do całkiem licznego grona absolwentów studiów, którzy ukończyli szkołę z tytułem innym, niż spodziewali się na początku.
Kandydat na studia jest naprawdę nieświadomy wielu możliwości oraz - niestety - przymusów, jakie na niego czekają na uczelniach. Jednym z nich jest upragniony tytuł "naukowy", jaki - daj Boże - zdobędzie po obronie.
Przeczytaj do końca.
Przeczytaj do końca.
Na czym polega nasz wybór szkoły: szukamy uczelni w konkretnym mieście, później przeglądamy kierunki - i tyle. Ewentualnie odwrotnie. Okazuje się jednak, że to za mało. Kierunki są jeszcze podzielone na poszczególne specjalności, a te - na specjalizacje. Kandydat powinien zainteresować się, a nawet sugerować się specjalnościami na równi z kierunkami. Z punktu widzenia oficjalnej tytułologii, specjalizacja jest ważna ciut mniej, ale nadal jest to sprawa istotna: nie jest wypisana na dyplomie (tylko kierunek oraz specjalność), ale już w CV można powołać się na przygotowanie akademickie z konkretnego, śliślej określonego, wycinka nauki.
Podpisując umowę o naukę, godzimy się na stwierdzenie, że specjalność i specjalizacja powstaną, jeśli będzie określona liczba zainteresowanych nią osób. Kandydat na studia nie zdaje sobie najczęściej sprawy, że oznacza to dobrowolną/przymusową zgodę na zmianę zaplanowanej kariery. Trzeba bowiem lobbować wśród studentów tego samego roku za swoją specjalizacją na tyle skutecznie, żeby zgromadzić przynajmniej minimalną (określoną w umowie) ilość chętnych do jej utworzenia. Specjalizację wybiera się po pierwszym, drugim bądź trzecim semestrze nauki, w zależnosci od rodzaju uczelni i studiów. Czas na zorientowanie się w preferencjach kolegów i ewentualną propagandę - jest, ale nie zawsze działanie kończy się sukcesem, mimo wielkiej woli i wysiłków nawet kilku osób. Zwłaszcza, kiedy w "tych czasach" póki co mówi się o tym, że liczba studentów kurczy się.
W konsekwencji, część studiów spędzamy na nauce rzeczy, które nie do końca nas interesują, nie do końca przydadzą się nam w przyszłości, lub których - co gorsza - w drodze po wyższe wykształcenie chcieliśmy uniknąć. To można przełknąć, potyczki z niewygodnymi przedmiotami wygrać, ale największe następstwo takiej sytuacji to dane umieszczone na dyplomie ukończenia studiów. Nierzadko przecież oferty pracy zawierają wymagania co do ukończenia konkretnego kierunku czy specjalności. Czasem nasza ukończona przykładowo rachunkowość - zamiast handlu - może okazać się atutem, a czasem niestety nie.
Co poradzić na to, żeby uniknąć niespodzianki w postaci tytułu licencjata, inżyniera bądź magistra specjalizacji, a nawet specjalności zupełnie innej niż chcieliśmy 2-3 lata wcześniej? Mam na to odpowiedź: pytajcie w działach rekrutacji czy dziekanatach, jakie specjalności i specjalizacje na danym kierunku zostały uruchomione w ciągu ostatnich kilku lat. W zaleźności od tego, co usłyszycie, można wnioskować, które specjalności mają wielkie szanse na ponowne uruchomienie, a które - chwytliwe, pożyteczne, ale niszowe - istnieją tylko na papierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz